"Na rozdrożu. Żydowskość i krytyka syjonizmu"
Czy krytyka poszczególnych izraelskich polityków jest tym samym, co krytyka Izraela? Czy krytykowanie tego państwa jest równoznaczne z krytyką syjonizmu? I czy to wszystko ma jakikolwiek związek z antysemityzmem? Judith Butler chyba miała zamiar w swojej książce odpowiedzieć na te pytana, ale mam wrażenie, że nie bardzo jej wyszło.
„Niektórzy z piszących w dzienniku [Haaretz] cynicznie stwierdzali, że Hezbollah infiltruje osady i siedziby ludności cywilnej, wykorzystując ludność południowego Libanu jako żywe tarcze. Ten sam argument przywoływano w kontekście Gazy podczas Operacji Płynny Ołów i po jej zakończeniu – kiedy pojawiły się opinie, że w miejscach publicznych Palestyńczycy wykorzystują dzieci w charakterze żywych tarcz. Czy jednak możemy powiedzieć, że ludzkie siedziby usytuowane wzdłuż północnej granicy czegoś, co zwie się Izraelem, również obfitują w ludzkie tarcze?” czytamy w książce Butler.
Haaretz, jako gazeta lewicowa, dość krytycznie podchodzi do izraelskiego nacjonalizmu oraz obecnego rządu. Dziwię się więc, że autorka książki spośród wszystkich – również angielskojęzycznych – gazet wybrała akurat przykład Haaretza. Sprawa „żywych tarcz” również nie pozostawia wątpliwości. Organizacje terrorystyczne, w szczególności działający w Strefie Gazy Hamas, lokują swoje siedziby, wyrzutnie rakiet itp. w szkołach, szpitalach, wśród domów ludności cywilnej. Wszystko po to, by zniechęcić Izraelczyków do niszczenia ich arsenału. Strzelając z budynku szkoły, w której uczą się dzieci, członkowie Hamasu liczą na to, że izraelskie wojsko zaniecha obrony i nie zniszczy takiej wyrzutni. Traktuje się więc te dzieci jako żywe tarcze. Sytuacja w izraelskich miejscowościach przygranicznych jest zupełnie inna. Ludzie tam mieszkający są przez państwo chronieni. W razie ataku mogą uciec do schronów (służą za nie nawet specjalnie skonstruowane przystanki autobusowe), a żołnierze strzelają z baz wojskowych, a nie z dachów szpitali i prywatnych domów, narażając życie współobywateli.
Butler wielokrotnie w swojej książce pisze o izraelskiej okupacji, o wypędzaniu Palestyńczyków z ich ziemi, o budowaniu państwa na terenach, które należały do innego narodu. Autorka zdaje się zapominać, że nigdy nie było takiego kraju jak Palestyna, ani narodu palestyńskiego. Powstał on niejako w opozycji do istniejącego Izraela. Pierwszy izraelski król – Saul – zaczął panować na tych terenach w XI w. p.n.e. Po nim pojawił się król Dawid, który zjednoczył 12 plemion Izraela, a stolicą kraju uczynił Jerozolimę. Syn Dawida, Salomon, zbudował w Jerozolimie świątynię, która stała się ośrodkiem religijnego i politycznego życia narodu. W I w. p.n.e. doszło do podboju Królestwa Izraela, któro już wtedy było podzielone, wygnania i rozproszenia ludności oraz zburzenia Świątyni. Naród jednak przetrwał i był w stanie się odrodzić. Proklamacja niepodległości z 1948 nie jest więc tworzeniem nowego państwa na czyichś terenach, ale powrotem do starożytnej siedziby po wielu latach wygnania.
Nazwa „Palestyna” pochodzi od Filistynów, ludu mieszkającego przed naszą erą nad Morzem Śródziemnym, mniej więcej w tym obrębie, gdzie dziś znajduje się Strefa Gazy. Lud ten utracił swą odrębność etniczną w III w. p.n.e. Nazwa jednak pozostała. Przed II wojną światową terytorium dzisiejszego Izraela nosiło nazwę Brytyjskiego Mandatu Palestyny, było zarządzane przez Brytyjczyków, a zamieszkiwane przez Arabów i Żydów. Tym drugim w pewnym momencie ograniczono możliwość osiedlania się, aby uniknąć nieporozumień z Arabami. Sytuacji nie zmienił nawet wybuch wojny i potrzeba ewakuacji Żydów z Europy.
Izrael jest krytykowany za budowę muru bezpieczeństwa, który oddziela terytoria izraelskie od palestyńskich. Jednak to właśnie dzięki temu murowi zwiększyło się bezpieczeństwo Izraelczyków, którym przestały zagrażać codzienne wybuchy bomb na głównych ulicach, targach, dworach. Nie chodzi o to, by pognębić ludność palestyńską, ale o to, by zatrzymać terroryzm. Szkoda, że mieszkańcy Gazy nie są w stanie zrobić tego na własną rękę.
W 1947 ONZ przyjęła rezolucję, zgodnie z którą terytorium dawnego mandatu brytyjskiego miało zostać podzielone na dwa państwa: żydowskie i arabskie. Żydzi zgodzili się z tą decyzją, Arabowie – nie. Dlaczego? Bo chcieli tego miejsca wyłącznie dla siebie.
W 2005 premier Izraela Ariel Szaron zdecydował się na niepopularny, ale jak najbardziej słuszny, krok. Postanowił o wycofaniu osadników i żołnierzy ze Strefy Gazy. 2/3 Izraelczyków popierało działania Szarona, ale protestowali ultraprawicowcy, sami osadnicy oraz część członków jego własnej partii. Wycofanie izraelskich osadników, zburzenie ich domów (za co otrzymali odszkodowania) było krokiem, który dawał nadzieję na pokój. Gaza od tej pory mogła rządzić się sama, budować swoją samorządność. Dlaczego jej mieszkańcy postawili na Hamas, organizację terrorystyczną? Dlaczego popierają go nadal, chociaż jest on odpowiedzialny za większość zniszczeń w Strefie Gazy, do których dochodzi w wyniku bombardowań? Niebezpieczeństwo ze strony Strefy Gazy dostrzega nie tylko Izrael, ale również Egipt, który stara się chronić swoją granicę przed budową tuneli, którymi szmugluje się broń. Warto to podkreślić – broń, a nie produkty żywnościowe, czy inne potrzebne do codziennego życia.
Wracając do pytań postawionych na początku mojego tekstu: krytyka poszczególnych polityków i prowadzonych przez nich działań nie musi oznaczać krytyki Izraela jako takiego, a tym bardziej nie może być utożsamiana z antysemityzmem. Oczywiście, zdarza się, że tacy krytycy kierują się antysemityzmem, ale nie reprezentują oni większości i należy się od nich jednoznacznie odciąć.
Czy wobec tego krytyka poszczególnych polityków izraelskich może być uznana za krytykę syjonizmu? Takiej tezy również bym nie stawiała. Butler pisze, że na początku lat 80. Primo Levi krytykował Begina i Szarona, domagając się ich rezygnacji po masakrach w Sabrze i Szatili. Przeciwstawiał się też wykorzystywaniu Zagłady w celu usprawiedliwiania izraelskiego militaryzmu. Czy to ma być krytyka syjonizmu?
„Wiem, ż Izrael został założony przez ludzi takich jak ja, tyle że niemających tyle szczęścia co ja. Ludzi z numerem z Auschwitz wytatuowanym na przedramionach, pozbawionych domu i ojczyzny, którzy uciekając przed wspomnieniem okropności drugiej wojny światowej, swój dom i ojczyznę odnaleźli w Izraelu. Wszystko to wiem. Ale wiem również, że dla Begina jest to ulubiona linia obrony. I zdecydowanie odmawiam jej choćby cienia słuszności,” mówił Levi w jednym z wywiadów. Ta „linia obrony” wcale się nie zdezaktualizowała. Część izraelskich polityków wciąż straszy społeczeństwo drugim Holokaustem. Nawiązania do Zagłady były obecne również w przemówieniach izraelskich polityków wygłaszanych w ostatnich latach w Polsce.
„Tych, którzy skłonni są zaangażować się w proces pokojowy, oskarżano o ponowne wysyłanie Żydów do komór gazowych, podczas gdy krytykom izraelskiego państwa zarzuca się narażanie Żydów na kolejny Holokaust,” podkreśla Butler. Takie stwierdzenia niestety się zdarzają. To czysta demagogia, gra polityczna przeznaczona na uzyskanie dodatkowych punktów procentowych w sondażach. Potępienie tego typu zachowań wciąż nie jest dla mnie krytyką syjonizmu. Primo Levi podkreślał przecież swoje przywiązanie do idei, które towarzyszyły utworzeniu współczesnego państwa Izrael. W jego mniemaniu miało to być schronienie dla Żydów i miejsce, do którego będą mogli uciec, gdyby groziło im jakieś niebezpieczeństwo. W książce Butler znajduje się rozdział poświęcony Primo Leviemu, ale nie znajduję w nim przekonujących argumentów o tym, że Levi krytykował syjonizm. Poszczególnych polityków – tak; samą ideę – nie.
Inaczej sprawa ma się z Hannah Arendt, której Butler poświęciła dwa rozdziały. Arendt w latach 30. była zwolenniczką syjonizmu. Zetknęła się z antysemityzmem, przed którym ucieczkę widziała w powstaniu Izraela, jako bezpiecznego domu dla prześladowanych Żydów. Cały czas przeciwstawiała się nacjonalizmowi, jako szkodliwemu tworowi o zgubnych konsekwencjach. Krytykowała Brytyjczyków za praktyczne uniemożliwienie emigracji Żydów na teren Palestyny. Arendt obawiała się jednocześnie, że u podstaw Izraela stanie nacjonalizm, który sprawi, że pewne grupy ludności będą traktowane gorzej niż inne. Izrael zaś – powołany do życia wbrew woli sąsiadów i dzięki pomocy supermocarstw – będzie ciągle musiał walczyć o swoją egzystencję i polegać na pomocy Zachodu. Arendt krytykuje syjonistyczny nacjonalizm, budowę państwa wyłącznie dla Żydów, a nie dwunarodowego. Wiedziała, że taki system spowoduje ciągłe konflikty, a życie w tym kraju skupi się na nieustannej obronie granic.
Ostatnio dużo mówi się w Izraelu o filmie “Viviane chce się rozwieść”. To opowieść o kobiecie, która od dawna nie mieszka już ze swoim mężem i pragnie rozwodu. Elizeusz jednak odmawia dania jej getu. To on ma nad nią władzę, to on może decydować, czy pozwoli jej odejść do innego mężczyzny. Brak takiego rozwodu powoduje kolejny problem, o którym mówi współtwórca filmu Shlomi Elkabetz w rozmowie z Anną Tatarską dla GW:
„ Trzeba tu wspomnieć o jednym z najtrudniejszych zagadnień w judaizmie. To temat bękartów. Sąd rabiniczny szalenie się go boi. Jeśli kobieta jest zamężna i ma dziecko z mężczyzną, który nie jest jej mężem, to dziecko postrzega się jako bękarta. I ono nie może wejść w związek z kimś z żydowskiej społeczności przez kolejne dziesięć pokoleń. To oznacza, że społeczności muszą przestrzegać prawa, żeby się nie „zanieczyszczać”. Pojawia się zatem pytanie – dlaczego trzyma się kobiety na smyczy małżeństwa, dlaczego nie ułatwić im procedury rozwodu, jeśli go pragną?”
Trudno mi krytykować syjonizm jako taki, ale zasady i prawa obowiązujące w Izraelu bywają złe. Śluby i rozwody są wyłącznie religijne. Można żyć z kimś na kocią łapę, a jeśli chce się ślubu cywilnego, wyjechać zagranicę (co się zdarza dość często).
Obecny premiera Izraela, Beniamin Netanjahu sam dostarcza powodów do krytyki prowadzonych przez siebie działań. Jednym z nich jest próba wprowadzenia ustawy o żydowskim charakterze państwa. Netanjahu powiedział jesienią 2014, że w Izraelu wszyscy obywatele są równi, ale „są pewne narodowe prawa tylko dla Żydów; flaga, hymn, prawo każdego Żyda do emigracji do Izraela, i inne narodowe symbole.” Nie wiem co oznacza prawo do flagi czy hymnu. Czy to, że na pogrzebie druzyjskiego żołnierza lub policjanta tych elementów zabraknie? To zdanie wypowiedziane przez Netanjahu sprawia, że trudno się oprzeć wrażeniu, że są równi i równiejsi. Dlatego taka ustawa jest szkodliwa i – na szczęście – nie została wprowadzona. Doprowadziła za to do rozpadu koalicji i rozpisania nowych wyborów parlamentarnych w marcu bieżącego roku.
Judith Butler „Na rozdrożu. Żydowskość i krytyka syjonizmu”, wyd. Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Katarzyna Markusz