Wojna pamięci
W kwietniu poznamy zwycięski projekt upamiętnienia Sprawiedliwych przy Muzeum Historii Żydów Polskich. O toczących się sporach na temat budowy tego pomnika rozmawiamy z byłym dyrektorem MHŻP Jerzym Halbersztadtem.
Ostatnio ogłoszono prace finałowe w konkursie na upamiętnienie Sprawiedliwych przy Muzeum Historii Żydów Polskich Polin. Czy mógłby Pan je ocenić?
Myślę, że te projekty/pomysły będą jeszcze ewoluowały i bardziej z respektu dla artystów, niż tego przedsięwzięcia, wolałbym nie zagłębiać się w szczegóły. Mogę tylko ogólnie powiedzieć, że moim zdaniem wybrane propozycje nie mają „ikonicznego” potencjału. Mam tu na myśli zdolność do wyrażenia idei, której te pomniki mają służyć w sposób przykuwający uwagę opinii publicznej, tak by upamiętnienie stało się powszechnie identyfikowanym i rozumianym znakiem pamięci o Sprawiedliwych i ich heroicznych czynach. Rodzi się wobec tego pytanie – po co to w ogóle robić? To zresztą dość częsta sytuacja, że w warunkach trudno zrozumiałych sporów i zakulisowych przepychanek nawet najpiękniejsze intencje rzadko kiedy doprowadzają do ciekawego artystycznie rozwiązania.
Jedyna praca, którą chcę skomentować, to propozycja obsadzenia prawie całego terenu za muzeum „zagajnikiem osikowym”. Dla mnie jest to propozycja absurdalna, chociaż doceniam inspirację sadzeniem drzewek w Yad Vashem, ale to świadczy tylko o powierzchowności i braku pomysłu odpowiedniego dla tej konkretnej lokalizacji. Zagajniki mają to do siebie, że zmieniają się w las. Każdy, kto by chociaż zajrzał do encyklopedii, dowiedziałby się, że topole osiki osiągają wysokość 20 m, a przy okazji może zauważyłby także dlaczego są one powszechnie usuwane z miast. Zresztą zapełnienie lasem tak cennej i symbolicznie ważnej przestrzeni miejskiej (jedynej takiej przestrzeni na Muranowie) musiałoby doprowadzić do konfliktów z mieszkańcami. Moim zdaniem naruszałoby również powagę tego miejsca w imię pewnej abstrakcyjnej idei, która nie ma szans przemówić do osób tam przychodzących. Dla budynku muzeum byłby to zresztą swoisty „Las Birnam”, niweczący sporą część wrażenia, jakie wywołuje jego architektura.
W pozostałych, wybranych pracach widać próbę jak najmniejszego interweniowania w tę przestrzeń, i za zrozumienie tego ograniczenia trzeba podziękować wyróżnionym artystom, a także członkom jury, bo wśród zgłoszeń, które napłynęły, było wiele dziwactw, włącznie z pomysłami urządzania sadzawek w tym miejscu i wkopywania się w ziemię, która pełna jest ludzkich prochów.
Przy Muzeum stoi już kilka pomników…
I to już teraz jest duży problem, bo większości z nich nie powinno tam być. To jest muzeum honorujące jeden pomnik: Pomnik Powstania w Getcie Warszawskim autorstwa Natana Rapaporta i Leona Suzina. Tak zostało pomyślane i zaprojektowane. Samo muzeum też nie jest choinką do obwieszania ozdobami z różnych stron! Jeden z powodów mojego krytycznego stosunku do konkursu na pomnik Sprawiedliwych, to kwestia zupełnie niewłaściwie przyjętego przez organizatorów obszaru opracowania. Dopuszczono, a tym samym zachęcono artystów, do umieszczenia jakiejś formy upamiętnienia w przestrzeni na północny-wschód od budynku muzeum, a więc po stronie pomnika powstania, gdzie w ostatnich latach pojawiło się już kilka obiektów niezwiązanych z cierpieniem i walką mieszkańców getta. Moim zdaniem, to nie powinno było mieć miejsca. Fakt, że organizatorzy konkursu dopuścili do zaprojektowania w tym miejscu kolejnego upamiętnienia świadczy o tym, że albo nie byli świadomi, albo zlekceważyli wagę pamięci o powstaniu. Podobnie jak przedtem w przypadku tzw. kanapy Karskiego, dopuścili się pewnej agresji w tę przestrzeń. W moim przekonaniu jest to niedopuszczalne i krytykowałem to pisząc akurat o pomniku Karskiego.
Kiedy pytam o prace finałowe przedstawicieli różnych instytucji, najczęściej uważają oni, że zwycięży projekt przedstawiający drzwi.
Widzę, że uparcie chce Pani wycisnąć ze mnie jakieś określone wskazania! Nic z tego, to nie moja rola. Mogę tylko powiedzieć, że koncepcja „drzwi” to projekt artystycznie ciekawy, nawiązujący do meritum losu samych Sprawiedliwych. Ale jest on ulokowany w niewłaściwym miejscu i dlatego doprowadza do konfliktu pamięci. Wiąże te wszystkie upamiętnienia Karskiego, Sendlerowej, „Żegoty” w jakąś „Oś Sprawiedliwych” , która coraz agresywniej otacza Pomnik Powstania w Getcie Warszawskim i stwarza swoistą strefę manipulacji historią między tym pomnikiem a muzeum. To jest jakiś przejaw wojny pamięci, którą niemądrzy ludzie od kilku lat w wielu obszarach relacji polsko-żydowskich – a w tym miejscu szczególnie – urządzają. Ze szkodą dla wszystkich.
Może teraz jest chwila, aby zastanowić się, czy i po co to robić i kontynuować? W każdym razie projekt „drzwi”, jeśli miałby być realizowany, to nie we wskazanym miejscu.
Zygmunt Rolat, kiedy jesienią 2013 roku w Stanach Zjednoczonych odbierał medal od prezydenta Bronisława Komorowskiego, ogłosił chęć budowy tego pomnika. W 2014 trwały przygotowania, ogłoszono konkurs. Teraz zbliża się rozstrzygnięcie. Pomnik jest popierany przez środowiska żydowskie, których reprezentantem czuje się pan Rolat, i przez prezydenta Komorowskiego. Wydawałoby się, że wszyscy powinni być zadowoleni, a jednak nie są. Pojawiły się jakieś protesty. Może niezbyt głośne, ale jednak.
Niezbyt głośne protesty? Pani żartuje? Od dwóch lat trwa całkiem głośna i moim zdaniem w skutkach w sumie dość szkodliwa awantura, w którą zaplątało się wiele osób, zresztą z elementami zacietrzewienia po obu stronach. Rzecz toczy się od dawna, ale od wiosny 2013 roku spór stał się kwestią publiczną, gdy (słusznie!) ujawniła go prof. Barbara Engelking. Miałem wówczas nadzieję, że doprowadzi to do rozsądnego kompromisu, choć nie zgadzałem się z jej opinią (podzielaną przez spore grono osób), że upamiętnienie Sprawiedliwych, ze wszech miar potrzebne, nie powinno mieć miejsca na terenie dawnego getta. Wydaje mi się to dość sztuczną konstrukcją, użyteczną w tej polemice, ale sprzeczną z realiami, które i w przeszłości i współcześnie czyniły z tego terenu wspólną przestrzeń Żydów i Polaków.
Ciekawe jednak, że użyła Pani określenia „środowiska żydowskie”. Ja znam z imienia i nazwiska raptem trzy lub cztery osoby, które angażują się na rzecz pomnika w tej lokalizacji, ale są to właściwie głosy odosobnione. Jest dużym problemem, dlaczego kwestia, którą podnieśli publicznie przede wszystkim polscy badacze dziejów Holokaustu i II wojny światowej, osoby związane z Centrum Badań nad Zagładą Żydów PAN, nie spotkała się z jakimś szerszym wsparciem w środowiskach żydowskich. Wiosną 2013 r. na państwa portalu pojawiło się oświadczenie szefów kilku ważnych organizacji żydowskich [list został podpisany przez Jana Śpiewaka, Piotra Kadlčika, Elżbietę Magenheim, Piotra Wiślickiego – przyp. red.] przeciw lokalizacji pomnika na Muranowie, ale list ten chyba nie trafił do mediów publicznych. List podkreślał wielką wagę samego upamiętnienia Sprawiedliwych, ale nie w tym miejscu. Poza tym jednak głosów żydowskich było bardzo niewiele. Uważam to za słabość i przejaw pewnego serwilizmu, niepozwalającego na zabieranie głosu w istotnych sprawach, nawet wtedy, kiedy taka dyskusja toczy się w sferze publicznej. Mam to za złe wielu osobom, które wyrażają ten krytycyzm pokątnie, natomiast bardzo starają się, żeby milczeć publicznie.
Kiedy Pan po raz pierwszy zetknął się z pomysłem postawienia pomnika przy Muzeum?
Miałem z tym do czynienia, jako dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich, co najmniej od 2003 roku. Dążenie do wzniesienia pomnika Sprawiedliwych pojawiło się w pobliżu dyskusji o Jedwabnem, w roku 2001-2002, w środowiskach polskiej prawicy, podkreślających swój związek z tradycją ruchu narodowo-demokratycznego, polskiej endecji, której znaną cechą był negatywny stosunek do mniejszości narodowych oraz antysemityzm. Te środowiska, dotknięte i urażone, niezdolne do zrozumienia wartości dyskusji, która się rozpoczęła po publikacji prof. Grossa, zareagowały chęcią prezentowania Sprawiedliwych, jako odpowiedzi na ujawnione przez niego fakty. Miał to być dowód na rzekomo powszechną, pozytywną postawę społeczeństwa polskiego wobec Żydów w czasie Zagłady, co jest ewidentną nieprawdą historyczną. Tyle, że to stwierdzenie w niczym nie ujmuje, a wręcz podkreśla wyjątkowość Sprawiedliwych, którzy zdecydowali się udzielić pomocy swoim znajomym lub nieznajomym, Żydom, w obliczu prześladowań i toczącej się Zagłady. Ich czyny są powodem do dumy i wdzięczności nas wszystkich, ale – moim zdaniem – nie powinny osłaniać nieprawdy i podłości.
Początkowo zawiązał się komitet, który działał pod egidą prof. Tomasza Strzembosza. Komitet ten doprowadził do podjęcia decyzji o budowie pomnika Sprawiedliwych na Placu Grzybowskim. To był też moment, kiedy ja – jako dyrektor MHŻP – miałem z tym do czynienia. Zanim lokalizacja na Placu Grzybowskim została określona, ze strony ratusza, kierowanego wówczas przez Lecha Kaczyńskiego, zwrócono się do mnie z pytaniem o lokalizację na Muranowie, w pobliżu muzeum. Udało mi się wyperswadować tę ideę, ponieważ uważałem, że byłoby to odbierane jako instrumentalizacja muzeum, które dopiero chcieliśmy wtedy powołać do życia.
Ucieszyłem się więc, gdy Jerzy Kropiwnicki wystąpił z ideą postawienia takiego pomnika w Łodzi, do czego doszło. Jest to dzieło w pełni poświęcone pamięci o Sprawiedliwych, ma kształt gwiazdy Dawida, są tam wymienione nazwiska i nazwy wszystkich podmiotów uhonorowanych przez izraelski instytut Yad Vashem. To pozwoliło na dłuższy czas odłożyć wszelkie pomysły i prace nad ulokowaniem tego pomnika przy muzeum.
Warszawscy urzędnicy jednak nie ustępowali?
Drugi etap w sprawie pomnika toczył się w latach 2007-2008, już po przejęciu administracji miasta przez PO. Obawiając się agresywnych treści pomnika wystawianego przez komitet z Pl. Grzybowskiego (po śmierci prof. Strzembosza jego liderem został prof. Jan Żaryn) władze Warszawy szukały alternatywnego rozwiązania. Wtedy pojawiła się u mnie cała delegacja z ratusza z zamiarem umieszczenia tego pomnika na Muranowie. Odbierałem to ewidentnie jako pewną próbę zapobieżenia wystawieniu na Placu Grzybowskim takiego pomnika, który mógłby być źródłem konfliktów. Uważałem jednak , że to nie byłoby właściwe rozwiązanie. Próba postawienia takiego pomnika na Muranowie, w takim dwuznacznym manewrze urzędniczym, a także zanim jeszcze zaczęła się budowa muzeum, doprowadziłaby moim zdaniem do pewnej kompromitacji zarówno idei pomnika, jak i muzeum. Te argumenty po raz drugi okazały się przekonujące.
Powrót tematu nastąpił w 2011 roku na tle poczucia, którego ja już wtedy nie podzielałem (od kiedy sprawą zajął się Czesław Bielecki), że pomnik na Placu Grzybowskim będzie stanowił jakiś wielki problem dla polskiej pamięci historycznej. Ze strony ratusza i władz państwowych ciągle pojawiały się sygnały, że sprawa pomnika jest aktualna, konieczna i trzeba do niej wrócić. Że jest to też kwestia pewnego wizerunku i wymowy Muzeum Historii Żydów Polskich. Do momentu mojego odwołania udało mi się parokrotnie uniknąć takiego działania. Później, docierały do mnie informacje o przebiegu różnych spotkań w tej sprawie, bo konsultowały to ze mną prywatnie osoby, biorące w nich udział.
Co z tych spotkań wynikało?
Do jednego z takich spotkań doszło na początku 2012 roku. Przedstawiciele różnych czynników urzędowych doszli do wniosku, że sprawę pomnika powinno podjąć jakieś środowisko żydowskie. Dwa miesiące później dowiedziałem się, że z tym wnioskiem wystąpiło Stowarzyszenie Dzieci Holokaustu. Nie znam mechanizmu, w jaki sposób do tego doszło. Wierzę, że to Stowarzyszenie z najlepszą wolą taką myśl wyraziło. Zresztą, to Stowarzyszenie autentycznie, od lat, bez związku z pomnikiem, wkłada wiele wysiłku, żeby otoczyć opieką tych Sprawiedliwych, którzy żyją i wymagają opieki.
Pan Zygmunt Rolat w tym samym okresie był zapraszany przez władze Polski do podjęcia tego tematu i w jakimś momencie zdecydował się to zrobić. W moim przekonaniu na własną odpowiedzialność i bez konsultacji, a w każdym razie bez konsensusu, bez pozytywnej postawy przedstawicieli środowisk żydowskich. W związku z tym trudno tu mówić, że jest to coś, co jest wyrazem działania tego środowiska. W okolicznościach zupełnie nienaturalnych dla tej inicjatywy, a mianowicie w Nowym Jorku, i w sytuacji, która z cała tą dyskusją tutaj nie miała nic wspólnego, został zgłoszony komunikat pana Rolata o tym pomniku. W sposób wyraźny uruchomił różne działania, w które zaangażowało się kilka innych osób. Wtedy również pojawiły się coraz bardziej nasilone głosy zastrzeżeń i krytyki. One, patrząc z perspektywy kilku lat, zostały zlekceważone.
Jak mógłby Pan podsumować te działania?
Uważam całą tę sprawę, chociaż ona ma swoją własną wielką wagę, za podeptanie fundamentalnej zasady, która przyświecała stworzeniu Muzeum Historii Żydów Polskich i która – przynajmniej dopóki byłem jego dyrektorem – była siła motoryczną, a mianowicie, że to Muzeum jest wspólnym dziełem Polaków i Żydów, powstającym na zasadzie konsensusu, pewnego współdziałania, podzielenia zadań i wzajemnego się wspierania. Nie jest zaś terenem sporów i konfrontacji, których i tak jest wiele, i które toczą się w przestrzeni społecznej, krajowej i międzynarodowej. A już szczególnie nie jest doraźnym sposobem na reagowanie na jakieś inne problemy. Muzeum jest czymś, co jest pozytywną propozycją rozmawiania o wspólnej historii, a nie walki tą historią.
Mimo że teraz jest to przedstawiane jako upamiętnienie heroicznych działań Sprawiedliwych (które bezwzględnie wymagają dokumentacji i upowszechnienia), uważam, że mamy tu do czynienia z instrumentalizowaniem tej historii i wykorzystywaniem jej w różnego rodzaju celach „wizerunkowych”. Znajduje to odbicie w działaniach różnych urzędów państwowych, w ostatnich latach szczególnie widoczne w działalności MSZ i niektórych jego agend. Takie działania biurokratyczne i polityczne rodzą więcej wątpliwości niż uznania. O wiele większy szacunek można uzyskać podejmując w otwartej debacie intelektualistów i edukatorów te sprawy, które były wcześniej przemilczane.
Czy te sprawy może podjąć Muzeum?
Powinno. Generalnie temu służy wystawa MHŻP, chociaż niestety też z poważnymi słabościami. Przykre, że jedną z tych słabości jest problematyka Sprawiedliwych, która nie jest tam wystarczająco przedstawiona. Działa uruchomiony przeze mnie w 2008 roku odrębny program i portal internetowy poświęcony Sprawiedliwym, ale to nie to samo. To kwestia pewnego nieszczęścia, które się stało z MHŻP, które w o wiele większym stopniu niż ja uważałbym za dopuszczalne, zostało przejęte w ostatniej fazie jego realizacji przez czynniki urzędnicze i osoby niekompetentne. Umowa ze Stowarzyszeniem Żydowski Instytut Historyczny, do której podpisania doprowadziłem w 2005 roku, została w wielu punktach na przestrzeni ostatnich kilku lat złamana, przy kompletnym milczeniu Stowarzyszenia. Ostatnie perypetie związane z bezpośrednimi ingerencjami w treść wystawy są tego konsekwencją. Wydaje mi się, że jest to bardzo nieszczęśliwa sytuacja, w której niestety udział swój mają organizacje żydowskie. W dosyć małostkowy sposób nie starały się umocnić tej umowy i podmiotowości nowego muzeum. Wręcz przeciwnie. Podobnie, jak to widać w działaniu pana Rolata, wolały zabiegać o przychylność polityków i urzędników, niż występować w obronie integralności tego muzeum. Żydowski Instytut Historyczny wypowiedział umowę, na mocy której m.in. wystawa w muzeum miała być nasycona oryginałami ze zbiorów w posiadaniu instytutu. Tak się więc nie stało i to m.in. zmieniło wystawę muzeum na gorsze.
Zaś w spornej sprawie pomnika i terenu wokół Muzeum Polin, samo muzeum jest wielkim niemową i cały czas uchyla się od zajmowania stanowiska. To nie jest sposób na wybicie się na autorytet, bo tego nie można wysiedzieć w wygodnym kącie, a jedynie przedstawiając dobre propozycje rozwiązywania spraw trudnych i konfliktowych.
Rozmawiała Katarzyna Markusz