"Ziarno prawdy"
„Ziarno prawdy” to druga po „Uwikłaniu” ekranizacja powieści Zygmunta Miłoszewskiego. Tym razem filmowy Szacki pozostał – na szczęście – mężczyzną. Grający go Robert Więckiewicz sprawdził się znakomicie w roli urzędnika, ale zabrakło mu ‘tego czegoś’ w scenach, w których chciałoby się go widzieć jako zbawiającego świat supermana. ‘Tego czegoś’ co ma w sobie np. Adam Darski – potrafiący w jednej chwili być szarmanckim rozmówcą, a w drugiej przemienić się w znienawidzone przez innych ucieleśnienie zła.
Miłoszewski pisze znakomite książki. Pierwszą, z którą się zetknęłam był „Bezcenny” – świetny thriller z ciekawą historią w tle. Już czytając go pomyślałam, że to w zasadzie gotowy scenariusz filmowy. Podobno są takie plany, czekam więc niecierpliwie na ich realizację.
„Domofon” to pierwsza powieść Miłoszewskiego; horror, w którym aż roi się od duchów. W tej książce autor pokazuje jak ważna jest przeszłość i jak zapominanie o niej – a nawet lekceważenie jej – może tragicznie wpłynąć na przyszłość. Takie spojrzenie na rzeczywistość powróci w „Ziarnie prawdy” – mojej ulubionej części trylogii o prokuratorze Teodorze Szackim.
„Uwikłanie” (pierwsza część trylogii) było filmem poprawnym, jednak fanów Miłoszewskiego musiało zdziwić, a nawet zaboleć, że z Szackiego zrobiono kobietę. Na szczęście w drugiej części prokurator odzyskał swoją męskość i to za sprawą popularnego Roberta Więckiewicza. Lubię tego aktora; jako kanalarz miał okazję sprawdzić się doskonale. Ale na Szackiego chyba zabrakło mu nieco werwy, tego szatańskiego błysku w oku, który sprawiałby, że jest jakieś uzasadnienie jego powodzenia u kobiet.
Film ma też swoje prawa i pewne wątki zostały w nim okrojone lub w ogóle usunięte. Szkoda, bo cała charakterystyka Sandomierza, żarty z ojca Mateusza czy niuanse polsko-żydowskiej historii umkną tym, którzy po książkę nie sięgną. Chętnie zobaczyłabym więc serial na jej podstawie, gdzie wszystkie te wątki znalazłyby odpowiednie miejsce.
Film w reżyserii Borysa Lankosza dotyka trudnych spraw związanych z relacjami polsko-żydowskimi. Nikogo jednak nie poucza, ani nie próbuje wzbudzać poczucia winy. Z ekranu pada wyraźne stwierdzenie, że mordy rytualne to antysemicka legenda, w której akurat nie ma ziarna prawdy. Jerzy Szyller, zamożny i wpływowy przedsiębiorca, będący polskim patriotą, odcina się od Kościoła katolickiego. Leon Wilczur, stary policjant, nosi w sobie tajemnicę o tragicznej historii, która nigdy nie powinna była mieć miejsca. Nie jest to więc film politycznie poprawny, gdzie Polska jest wspaniała, a wszyscy się kochają i było tak przez ostatnie tysiąc lat. Jak już wspomniałam, nie jest to też film, który poucza. To rozrywka na dobrym poziomie, która ma szansę przekazać widzom pewien ważny komunikat.
Wiedza i wiara to nie to samo. Przesądy, zabobony, niedorzeczne legendy biorą się z wiary w fałszywe informacje, ze strachu przed nieznanym, innym, obcym. Ten strach sprowadza nas na manowce i prowadzi do zła. A zło bierze się z gadania – jak mówią twórcy filmu.
Ostatnio dużo mówiło się w Polsce o uboju religijnym ze względu na zmiany w prawie i niedawną decyzję Trybunału Konstytucyjnego, który zakaz uboju uznał za niezgodny z ustawą zasadniczą. Przy tej okazji również narosło wiele mitów i nieporozumień wprowadzanych czasami celowo, czasami nieświadomie do publicznej dyskusji. Występujący w filmie ekspert od broni białej wyraźnie podkreśla, że podczas takiego uboju zwierzę nie cierpi, ponieważ używa się bardzo ostrego noża. Takie cięcie powoduje szybką śmierć i nie przysparza zwierzęciu niepotrzebnego bólu. Wie o tym bohater filmu, nie wiedzą niektórzy parlamentarzyści i część polskiego społeczeństwa. Mit na temat rzekomego okrucieństwa uboju religijnego opiera się na fałszywych przesłankach i wyobrażeniach, które nijak mają się do rzeczywistości.
Zupełnie nie dziwi, że dziennikarze tabloidu wyrwali z kontekstu słowa Szackiego i zrobili z niego prokuratora szukającego pejsatego złoczyńcy. Tabloidy mają to do siebie i nie jest to wyłącznie polska specyfika. Charakterystyczna jest natomiast reakcja mieszkańców miasteczka. Sandomierzanie podziwiali Szackiego za odwagę mówienia tego, czego im nie wypada lub nie wolno. Z obcego przybysza z Warszawy stał się nagle bohaterem, jednym z nich, kimś godnym szacunku i podziwu. Otwarty antysemityzm stał się zaletą. ‘Prawdziwy Polak’ gratulował mu postawy, a ekspedientka w spożywczaku robiła na jego widok maślane oczy. ‘Prawdziwie polska’ mentalność, niczym oliwa, wypłynęła na wierzch. Przejrzeliśmy się w tej scenie, jak w lustrze. My – komentatorzy różnego rodzaju portali internetowych.
Co nas tak denerwuje? Co nam przeszkadza? Może ta żółć – najbardziej polskie z polskich słów. Nie tylko ze względu na składające się na nie znaki, ale również dlatego że oddaje ducha polskości. Jesteśmy zazdrośni, bliźniemu życzymy raczej źle niż dobrze, cieszymy się z cudzych porażek a nie sukcesów, chętniej podstawiamy nogę niż wyciągamy pomocną dłoń. Latami gromadzimy w sobie złość, gniew, nienawiść. Aż w końcu wybucha bez żadnej kontroli. Patrząc na siebie, widzimy tylko pozytywne cechy. Brakuje nam trzeźwego osądu przeszłości. Tak jest chociażby z pojawiającymi się na chwilę w filmie „chłopcami z lasu”, którzy na rodzinę żydowskiego doktora sprowadzili śmierć. Dla jednych byli bohaterami, dla innych dodatkowym obciążeniem, kiedy domagali się pomocy w postaci żywności lub pieniędzy. Ich historia nie jest czarno-biała, a zachowania nie zawsze da się zaliczyć do szlachetnych postaw obrońców ojczyzny. Często byli złodziejami, rabusiami, gwałcicielami z ustami pełnymi bogoojczyźnianych frazesów.
Takie oto nieprzychylne Polakom ziarna prawdy sieją Lankosz i Miłoszewski w swoim filmie.
Jeżeli ktoś spędził dwie godziny w sali kinowej, powinien następnie sięgnąć po książkowe „Ziarno prawdy”. Wszystkim polecam jedno i drugie.
Katarzyna Markusz