"Tajemnica pana Cukra"
“Mieszkańcy Polski (…) poszli po rozum do głowy i kategorycznie zdecydowali, że jednak Polak to Polak i żadnych podejrzanych domieszek krwi nie ma. I z tego postanowienia narodziły się lęki i złość i żal, i wielka Polska, narodowa, i tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem…” pisze w “Tajemnicy pana Cukra” Anna K. Kłys, która leci do Izraela, kraju “niby europejskiego, a przecież w Azji”, by spotkać pana Cukra pochodzącego z Kałuszyna. Premiera książki 18 marca.
Pan Cukier płacze przez sen, bo “śni mu się życie”. Urodził się 21 marca 1933. Miał rodzeństwo: Abramka, Gierszona i Malę oraz licznych krewnych. “Mamusia miała koleżanki, tatuś interesy”.
Ich życie w Kałuszynie przed wojną nie było może przesadnie bogate, ale spokojne i szczęśliwe. Wybuch wojny to wszystko zmienił. Rodzina cierpiała z powodu kolejnych ograniczeń wprowadzanych przez Niemców. Nie wszyscy przeżyli.
Hersz Cukier, już jako dorosły mężczyzna, przyjeżdżał do Polski z Izraela kilkukrotnie. Chciał zobaczyć Kałuszyn, chciał sprawdzić, co zostało z jego żydowskiej historii.
Dla wielu Żydów powrót po latach do miejsc, w których spędzili dzieciństwo nie jest łatwym doświadczeniem. Czy mogą to nazwać powrotem do domu? Być może niektórzy, ale z cała pewnością nie wszyscy. Wspomnienia – poza tymi pozytywnymi, dotyczącymi najbliższych, rodziny, przyjaciół – bywają przykre, takie, o których chciałoby się zapomnieć. Albo przynajmniej nie myśleć zbyt często. Ci powracający tylko na chwilę, mają mieszane uczucia. Czy Polska jest ich ojczyzną? Jedni stanowczo zaprzeczą, inni powiedzą, że może kiedyś była. Ale ta Polska przecież musi tkwić głęboko w ich sercach, bo przecież wracają to po wielu latach. Kałuszyn, Węgrów, Siedlce to miejscowości wymienione przez pana Cukra. Kiedy tu przyjeżdża, cofa się o kilkadziesiąt lat. Znów widzi swoją rodzinę, babcię, dziadka, kolegów, z którymi bawił się na podwórku. Znów jest dzieckiem, któremu do szczęścia potrzebny jest jedynie spacer z ojcem albo uścisk kochającej matki.
“Mamusia jest na cmentarzu tu, w Holonie. Chaja Rachela z Kałuszyna leży na wzgórzu w Izraelu, w Świętej Ziemi. Na tym samym cmentarzu jest też Gierszon, mój brat. I nie żyje już Mala. Zostałem sam.”
Anna K. Kłys skupia się w swojej książce na okresie międzywojennym i polskim antysemityzmie. Opisuje pogromy dokonane na Żydach w związku z pobytem na tych terenach rosyjskiej armii tuż przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości. Nie wspomina, że wiązało się to z oskarżeniem Żydów o współpracę z Rosjanami. W wielu przypadkach, w licznych miejscowościach Rosjanie byli przyjmowani z radością przez przedstawicieli społeczności żydowskiej, jako ci, którzy niosą ze sobą nadzieję na równouprawnienie. Oczywiście, okazało się to zwodnicze, a Polacy żydowskiego entuzjazmu długo nie mogli zapomnieć.
Autorka opisuje również swoją wizytę na lotnisku w Tel Awiwie, gdzie przed odlotem do Polski, została gruntownie przepytana przez obsługę, a na koniec wbito jej do paszportu pieczątkę. Jaką, skoro Izrael od dawna nie wbija obcokrajowcom żadnych pieczątek ze względu na to, że takich dokumentów nie akceptują później niektóre kraje arabskie? Anna K. Kłys spotkała tam też grupę Polaków wracających do kraju, którzy narzekali na swój pobyt, pogodę i pracowników lotniska. W każdym zdaniu używali słowa „Żydki”. Tak skandalicznie zachowywali się wyłącznie Polacy. Pozostali turyści byli bardziej kulturalni i zdyscyplinowani. Nie powiem, że trudno mi w to uwierzyć, bo przecież wszystko może się zdarzyć, ale nie wiem co ludzie nielubiący Żydów mieliby robić w Izraelu. Tradycyjnym miejscem urlopowych wypadów naszych rodaków jest przecież Egipt.
“Propaganda narodowców uparcie powtarzała – to oni kradną, to oni oszukują, to oni niewolą nasze dziewczęta, kradną dzieci na macę (…),” pisze Anna K. Kłys. Dwa ostatnie postulaty uznałabym za przynajmniej dyskusyjne. Małżeństwa Żyda z nie-Żydówką były czymś niezmiernie rzadkim, niemalże niemożliwym w owym okresie. Mogły się zdarzać wśród zasymilowanych inteligenckich rodzin żydowskich, ale nie w sztetlach. Narodowcy korzystali ze stereotypów dotyczących ekonomii, ale przerabianiem dzieci na macę raczej nie straszyli. W miasteczkach, gdzie ponad połowę mieszkańców stanowili Żydzi, którzy byli wszystkim dobrze znani od pokoleń, taki argument miałby słabe oddziaływanie.
To, co w tej książce najistotniejsze, to próba przekonania czytelnika, że antysemityzm był zjawiskiem powszechnym w dwudziestoleciu międzywojennym i akceptowanym przez zdecydowaną większość Polaków. Równie dobrze, gdy kibic jednej drużyny zabija w Krakowie maczetą kibica drużyny przeciwnej, ktoś mógłby stwierdzić, że jest to polska norma – wszyscy tutaj chodzą z maczetami i używają ich wobec ludzi, z którymi się nie zgadzają.
Owszem, antysemityzm istniał w Polsce międzywojennej, dochodziło do bojkotu ekonomicznego, ale przemoc nie była akceptowana przez większość Polaków. Dochodziło do tego, że nawet sami narodowcy – gdy ceny w żydowskich sklepach drastycznie spadły z powodu ich akcji – kupowali u Żydów potrzebne im produkty, bo to się bardziej opłacało. Akcje bojkotowe były też przerywane na okres żniw, co dowodzi tego, że brali w nich udział młodzi ludzie mieszkający w małych miejscowościach, często niewykształceni, podatni na manipulację. Tłumaczono im, że pozbycie się żydowskich sklepów, zapewni dobrobyt. Miało być więcej możliwości rozwoju dla tych, którzy swojego biznesu założyć nie mogli lub nie potrafili.
W czerwcu 1936 wachmistrz Jan Bujak został zabity w Mińsku Mazowieckim przez krawca Judkę Lejba Chaskielewicza z Kałuszyna. Wywołało to w mieście zajścia antyżydowskie – demolowanie sklepów, wybijanie szyb, w wyniku których ucierpiało wiele rodzin żydowskich. Chaskielewicz tłumaczył przed sądem, że zrobił to, bo w trakcie służby wojskowej, którą odbył kilka lat wcześniej, był przez Bujaka prześladowany. Został skazany na dożywocie.
“Bujak zginął, bo był jednym z tych bezwzględnych przełożonych w wojsku, który nie lubi mięczaków, który nauczy każdego, co to znaczy być ułanem, a w końcu – czy można z ‘żydka’ zrobić żołnierza? (…) Wiadomo: Żyd to dekownik, większość z nich czyta gazety, zapewne komunistyczne, pisze – pewnie jakieś odezwy, łazi z oczami wbitymi w niebo, zamiast pić wódkę, rżnąć dziewuchy, kląć i strzelać celnie,” czytamy w “Tajemnicy…”. Mam wrażenie, że autorka zapomniała o ówczesnej rzeczywistości. Polska dopiero co odzyskała niepodległość, której i tak musiała bronić przez zakusami bolszewickiej Rosji. Za chwilę wybuchnie II wojna światowa, sytuacja międzynarodowa nie jest zbyt pewna. To pewnie powoduje chęć utrzymania dyscypliny w wojsku. Sądzę, że i dzisiaj służba wojskowa nie polega na poklepywaniu się po plecach, ale na uczeniu się twardych zasad przydatnych na wojnie. Nie wiem, jakim człowiekiem był Jan Bujak. I nie wiem skąd wiadomości o nim i chodzących mu po głowie myślach czerpała autorka książki, bo brak w niej przypisów [czytałam wersję recenzencką jeszcze przed premierą książki, więc może w ostatecznej wersji przypisy się pojawią].
Nie rozumiem dlaczego polscy ułani mieliby zajmować się „piciem wódki i rżnięciem dziewuch”, a Żydzi być oczytanymi pisarzami. Analfabetyzm u Żydów był równie powszechny jak wśród Polaków. Dzieci z biednych rodzin nie chodziły do szkół, bo nie było ich stać nie tylko na kartki i ołówek, ale nawet na buty. Żydzi również spożywali alkohol. Dlaczego stało się to w oczach autorki domeną polskich ułanów?
Książka Anny K. Kłys jest dramatycznie czarno-biała. Dobrzy Żydzi vs. źli Polacy. A świat przecież – również ten międzywojenny – składa się z wielu odcieni szarości. Generalizowanie negatywnych postaw i sytuacji nie sprzyja poznaniu ani historycznej prawdzie. Ktoś mógłby wysnuć wniosek, że II wojna światowa to wina endecji i katolicyzmu, który chciał się pozbyć znienawidzonych Żydów. „Moda” na „pozbywanie się” Żydów przyszła do nas z Niemiec.
W marcu 1932 r. organizacja syjonistyczna w jednej z miejscowości niedaleko Kałuszyna zwołała wiec przeciwko pogromom Żydów w hitlerowskich Niemczech. W podpisanej wtedy rezolucji Żydzi chcieli “wyrazić razem z wszechświatowym żydowstwem szczery ból, głęboką gorycz i gorący protest przeciwko rozjuszonemu wandalizmowi i bezczelnym gwałtom band hitlerowskich, którzy w sposób zwierzęcy gnębią naszych braci w Niemczech; przeciw pogwałceniu przez obecnych mocowładców Niemiec praw obywatelskich ludności żydowskiej w Niemczech i pozbawieniu takowej najelementarniejszego nawet prawa człowieka – bezpieczeństwa życia i mienia.”
Polscy narodowcy nie zdawali sobie wówczas sprawy do czego doprowadzi Hitler i w jaki sposób Niemcy zniszczą Europę. Nikt nie przewidział masowych mordów w komorach gazowych. Rozwiązanie problemów ekonomicznych poprzez wypędzenie Żydów (chociaż spierano się o to gdzie ich wypędzić) wydawało się niezmiernie atrakcyjne.
Opisując zajścia na polskich uniwersytetach, autorka daje głos drugiej stronie, czyli ludziom, którzy przeciwstawiali się wprowadzeniu ograniczeń dla żydowskich studentów, bronili ich, stawali po ich stronie. Jednak i tu nie wszystkim. Nie tylko przecież wykładowcy, ale i niektórzy studenci byli przeciwni narodowym zapędom na uczelniach. Część z nich stała na zajęciach w solidarności z żydowskimi kolegami.
Pisząc o obozie w Jabłonnie, w którym w 1920 internowano żydowskich wojskowych, Anna K. Kłys wspomina o generale Sosnkowskim. „Chciał upokorzyć wojskowych Żydów? Miał problem z antysemityzmem?” Trudno dziś odtworzyć myśli gen. Sosnkowskiego, ale nie chodziło tu tyle o chęć upokorzenia, co raczej strach przed zdradą. Latem 1920 roku w Jabłonnie koło Warszawy utworzono obóz dla internowanych żołnierzy żydowskich. Znalazło się w nim ponad 17 tys. osób. Polska istniała na mapie świata od niedawna. Wciąż musiała walczyć z bolszewikami. Mit żydokomuny był wówczas niezwykle silny – pamiętano, że Żydzi przychylnie odnosili się wcześniej do wojsk rosyjskich. Decyzja o utworzeniu obozu wywołała skandal i protesty nie tylko żydowskich, ale również niektórych polskich sił politycznych. Obóz zlikwidowano więc we wrześniu 1920 roku.
Pan Cukier nie pamięta zajść z lat 30. W jego pamięci Kałuszyn pozostał miejscem spokojnym, niemal sielskim. Nic nie wie o narodowcach, bojkocie sklepów, wybijaniu szyb. Dowie się z listów, jakie napisze do niego autorka książki. Szkoda, że nie wiemy, jakiej udzielił na nie odpowiedzi.
Katarzyna Markusz
Anna K. Kłys „Tajemnica Pana Cukra”, wyd. Wielka Litera