“Kolbojnik”: Tadek Markiewicz o swojej historii
Dnia 17 lipca 2014 ja oraz około 15-20 osób spotkaliśmy się pod Ambasadą Izraela przy ul. Krzywickiego w Warszawie. Nasze zgromadzenie miało być gestem solidarności ze znajomymi mieszkającymi w tamtym kraju. Przypomnijmy, że od 8 lipca do 26 sierpnia trwał konflikt między działającym w Gazie terrorystycznym ugrupowaniem Hamas a Państwem Izrael.
Czytaj wywiad z Tadkiem Markiewiczem >>>
W okresie bezpośrednio poprzedzającym konflikt Hamas wystrzelił w stronę Izraela około 250 rakiet. Z tego powodu izraelskie wojsko podjęło decyzję o rozpoczęciu działań ofensywnych przeciwko Hamasowi. Podsumujmy tylko, że w ramach operacji „Ochronny Brzeg”, zginęło ponad 2 tys. Palestyńczyków i 71 Izraelczyków. W czasie całego konfliktu w stronę terytorium Izraela zostało wystrzelonych ponad 2600 rakiet. Jedynym powodem, dla którego izraelskich ofiar nie było więcej, okazała się skuteczność systemu przeciwrakietowego Żelazna Kopuła, który strącał hamasowskie pociski.
W wyniku asymetrycznego konfliktu, wywołanego przez autorytarny i niedemokratyczny Hamas, przegrała ludność cywilna obu stron. Izraelskie wojsko zbombardowało setki miejsc, z których operowali islamscy terroryści. Częstokroć działali oni w zabudowaniach cywilnych. W maleńkiej i gęsto zaludnionej Gazie doszło więc do tragedii. Po drugiej stronie frontu znajdowała się niemal połowa ludności Izraela – 3,5 mln ludzi, których domy znajdowały się w zasięgu palestyńskich rakiet. Ich codzienne życie wytyczał rytm syren przeciwrakietowych, po których mieli oni najwyżej kilkadziesiąt sekund, żeby znaleźć schronienie.
Świadomi ogromu cierpień niewinnych cywilów wplątanych w ten konflikt, poszliśmy więc pod ambasadę nie po to, by protestować przeciwko Palestyńczykom. Sam pisałem w lipcu 2014 roku na łamach Forum Żydów Polskich, że „Chcieliśmy wyrazić nasze oburzenie działaniami Hamasu, terrorystycznej organizacji, której bojownicy siłą sprawują władzę nad 1,8 mln Palestyńczyków. Sprzeciwić się wypaczonej narracji, podług której konflikt w Gazie rozpoczął się w wyniku agresji Państwa Izrael. Ale przede wszystkim chcieliśmy pokazać naszą solidarność z Izraelem. Powiedzieć głośno i wyraźnie, że Żydzi mają prawo do samostanowienia i własnego państwa w bezpiecznych granicach. Dla wielu nasza obecność była także gestem przeciwko przetaczającej się przez Europę fali antysemickich wystąpień i ataków, które częstokroć skrywają się pod płaszczykiem “konstruktywnej krytyki państwa żydowskiego”.
Antysemiccy „pro-Palestyńczycy”
Jakim więc było dla nas zaskoczeniem, że czekająca na nas pod ambasadą kontrmanifestacja okazała się propalestyńska tylko z nazwy. Przybyłe tam osoby miały w nosie tragedię obu zwaśnionych nacji. Po drugiej stronie ulicy stała grupa około 50 osób, które wykrzykiwały jedynie antysemickie wyzwiska. Podskakując rytmicznie, ogolone głowy powtarzały np. „Żydzi, Żydzi, cała Polska się was wstydzi”, „Nie przepraszamy za Jedwabne” i „Przerobimy was na mydło”.
Niedługo po tej manifestacji dowiedzieliśmy się, że 25 lipca ulicami Warszawy przemaszeruje jeszcze większa anty-izraelska grupa. W świetle tych wydarzeń nie chcieliśmy pozostać obojętni i postanowiliśmy ponownie stawić się przy ul. Krzywickiego. Zależało nam na tym, żeby pokazać naszym znajomym i całej Polsce, że w Warszawie żyją ludzie, którym nie podoba się rosnąca nienawiść do Żydów i żydowskiego państwa (tak niesprawiedliwie dyskredytowanego w europejskich mediach).
Manifestację zgłosiliśmy do Biura Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Urzędu m.st. Warszawy. Przyszło nas około 80 osób. I tym razem pokrzykiwaliśmy: „Róbcie hummus, nie rakiety” oraz „Wiedzą w Kutnie, wiedzą w Łodzi, Hamas w Gazie ludziom szkodzi”. Wśród nas byli polscy Żydzi i Polacy. Byli emigranci ‘68 roku, naczelny rabin Pol-ski, Michael Schudrich, rozgadani wykładowcy akademiccy i dwóch zagubionych turystów izraelskich. Najmłodsi uczestnicy siedzieli jeszcze w dziecięcych wózkach, a najstarsi brali udział w wydarzeniu, podpierając się laskami. Zezwolenie na zgromadzenie mieliśmy do godziny 16.00.
Nasi kontrmanifestanci jednak się spóźniali i mieli przybyć o 16.30. Po uzgodnieniu sprawy z policją postanowiliśmy więc zaczekać jeszcze trochę w rozproszonych grupkach.
Kiedy pod ambasadę zaczął nadciągać tłum naszych adwersarzy, zarówno pod nami, jak i obecnymi tam policjanta-mi ugięły się kolana. W naszą stronę szło kilkaset osób. Z oddali słyszeliśmy okrzyki: „Naziści”, „Wolna, wolna Palestyna” oraz „Allahu akbar”. Policja podjęła natychmiastową decyzję o zebraniu nas w jedną zwartą grupę i odseparowała od przybyłych zwartym kordonem. „Byłem szczerze wdzięczny policji za to, że umożliwiła nam skupienie się w jednej grupie. I chyba po raz pierwszy w życiu byłem wdzięczny za tak sprawne działanie funkcjonariuszy jednostek prewencji” – tak protest w lipcu 2014 roku relacjonował Piotr Kadlčík.
Sytuacja rzeczywiście była niebezpieczna i kiedy policja zdecydowała się oddzielić nas od nadciągającej grupy policyjnym samochodem transportowym, rozeszliśmy się do domów.
Żydzi do gazu
Niestety to nie był koniec mojej historii. Jako organizator dosłownie zostałem zalany antysemickimi e-mailami. Dostałem też kilka wiadomości z pogróżkami, w których informowano mnie np., że moje miejsce jest w stodole w Jedwabnem. Pewien popularny lewicowy dziennikarz opowiadał „na mieście”, że jestem agentem obcego wywiadu.
W listopadzie 2014 roku okazało się, że państwu polskiemu nasza manifestacja także była nie w smak. Dostałem wyrok nakazowy warszawskiego sądu rejonowego za „dopuszczenie do zakłócenia przebiegu legalnego drugiego zgromadzenia poprzez używanie aparatury nagłaśniającej”. Sąd zaocznie wymierzył mi grzywnę w wysokości 2090 zł.
Trybunał za, sąd przeciw
Od wyroku się odwołaliśmy. Podczas jednej z pierwszych rozpraw mój adwokat dowodził, że wyrok jest kuriozalny. Godzi on nie tylko w wolność słowa i prawa do zgromadzeń publicznych. Jest także jawnie sprzeczny z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego z września 2014 roku, w którym konstytucjonaliści bronili prawa do spontanicznych manifesta-cji Polaków. „Istotą wolności określonej w art. 57 konstytucji jest pozostawienie każdemu możliwości swobodnego okre-ślenia kwestii, której będzie dotyczyło zgromadzenie, jak również czasu i miejsca” – czytamy w uzasadnieniu.
Sprawa niestety toczy się do dziś. Sędzia, która jej przewodzi, do teraz nie ustosunkowała się do wniosków mojej obrony. Zamiast tego z uporem godnym lepszej sprawy wypytuje mnie o powody mojej obecności przed Ambasadą Izraela.
Podwójne standardy
Historia za granicą budzi spore kontrowersje. Została już opisana w największej izraelskiej gazecie „Israel Ha-Jom” i niemieckim „Allgemeiner.com”. Z kolei wpływowa organizacja Jerusalem Institute of Justice zdecydowała się na przeznaczenie środków na moją obronę (początkowo moja adwokat zajmowała się sprawą pro bono).
Do dziś jednak bardzo żałuję, że w Polsce nikt się nią nie zainteresował.
Od miesięcy zastanawiam się dlaczego. Z jednej strony dziwi mnie, że państwo polskie nie reaguje na jawnie antysemickie śpiewki „propalestyńskich” chuliganów, które miały miejsce 17 lipca. Z drugiej zaś trwoni pieniądze podatników na proces, w którym po prostu nie może wygrać. Policja z lękiem odwraca wzrok przed wymachującymi flagami Hamasu manifestantami, to na nas składa wniosek do sądu pod pretekstem „zagrożenia bezpieczeństwa”. Uczestnicy naszego protestu są na Facebooku zalewani potokiem antysemickich wyzwisk. Ta sytuacja nie może być uzasadniona poglądami politycznymi na konflikt bliskowschodni. Nawet dla niewprawnego obserwatora jest oczywistym przykładem stosowania podwójnych standardów. Maleńką polską społeczność żydowską oraz garstkę sympatyków Izraela próbuje się po prostu uciszyć.
Na to nie może być zgody. Słusznie nie podważając prawa manifestacji propalestyńskiej do zgromadzeń, należy zastosować tę samą miarę także do nas. W wolnej, demokratycznej Polce nie może być mowy o próbach zagłuszania sympatyków żadnego państwa. Ani Izraela, ani Palestyny, ani Nepalu.
Tadeusz Markiewicz