O recenzji Henryka Grynberga
Monika Rakusa pisze o recenzji autorstwa Henryka Grynberga, dotyczącej książki Mikołaja Grynberga „Oskarżam Auschwitz” (Odziedziczone koszmary. O książce „Oskarżam Auschwitz” Mikołaja Grynberga [Z bieżącego pamiętnika]).
Miałam jedynie skomentować tę recenzję, ale komentarz – to byłoby w tym wypadku zbyt mało. Bo ona jest skandaliczna (oczywiście – z mojego punktu widzenia – osoby, która należy do drugiego pokolenia i która we wszystkich swoich książkach – próbuje opisać to specyficzne, drugopokoleniowe doświadczanie traumy).
Ale do rzeczy. Zacznę od drobiazgów (pozornie – bo to faktycznie także próba dyskredytowania przez HG książki Mikołaj Grynberg). Różnice w wymowie jidysz i jej transkrypcji były gigantyczne. Czasem mogły dotyczyć kilku “podwórek”, a co dopiero miasta, czy kraju. Zachowanie wymowy rozmówców w książce, która nie ma charakteru naukowego, tylko “emocjonalny” – było, moim zdaniem, jedynym uczciwym rozwiązaniem. A tak, na marginesie – “g” w języku polskim niekoniecznie jest miękkie. Rzeczywiście w gwarze warszawskiej, czy podwarszawskiej powiemy – “Gieremek”, czy “gieografia”. Ale powiemy też np.”Genia”. Czy na podstawie wymowy powinnam wyciągać wnioski dotyczące polskości Henryka Grynberga?!
I tu -mogę przejść do kolejnej sprawy. Henryk Grynberg bardzo jednoznacznie wyraża swoje niezadowolenie wobec tego, że niektórzy rozmówcy Mikołaja nie kochają Izraela. To już brzmi “grubo”. Mówiąc szczerze – przypomina mi tutejsze (prawicowe) zawłaszczanie “polskości”. Czy z tego powodu, że jestem Polką – mam zachwycać się polską polityką?! Czy z tego powodu, że jestem Żydówką – mam kochać Izrael?! Nie tylko nie muszę, ale wolno mi – wcale go nie kochając – skorzystać z jego opieki, gdyby z jakiegoś powodu kolejny szaleniec postanowił akurat, że mnie polskości pozbawi!
Sprawa następna, najpoważniejsza – ze słów Henryka Grynberga wynika, że wszystko, co ważne na temat traumy, powiedział już ON- HENRYK GRYNBERG. Jego całkiem prywatna megalomania w ogóle mnie nie interesuje. Ale jest w tym coś o wiele poważniejszego. Coś, co należy do istoty traumy drugiego pokolenia. To, mianowicie, że nas właśnie pozbawiano prawa do tej traumy. I nie chodzi tu o naukowców, z których badań wynika naprzemiennie – a to, że dziedziczymy traumę, a to – że jej wcale nie dziedziczymy. Chodzi o naszych rodziców (wiem, powinnam napisać moich, ale w naszych relacjach na temat domów rodzinnych ten wątek pojawia się bardzo często). To oni nas “wykluczali”. A to – nie mówiąc nam o pochodzeniu, a to bagatelizując nasze przeżycia… Różnie. I różnie to się nazywało. Często “chronieniem” nas. Naszym problemem było też to, że nie mogliśmy naszych rodziców pod tym względem traktować po partnersku. Bo byli ofiarami tej strasznej wojny. Więc to my musieliśmy ich chronić.
A wracając do recenzji. Do roztrząsanej przez Henryka Grynberga kwestii – w jakim kontekście – można użyć określenia “przedsiębiorstwo Holocaust” – chcę dodać do słownika jeszcze jedno pojęcie – “zazdrość o Holocaust”. Definiuję je następująco – jest to stałe podkreślanie ekskluzywizmu własnego cierpienia. Często połączone z usprawiedliwianiem się z zabagnienia relacji z własnymi dziećmi. Mam wrażenie, że Henryk Grynberg na to cierpi.
I wrócę jeszcze do książki Mikołaja. Miał pełne prawo do własnej opowieści. Do takiej, a nie innej “selekcji” (o mój Boże!) materiałów. Moim zdaniem, udało mu się opowiedzieć o nas i bardzo mu za to dziękuję.
Monika Rakusa