Jedyne zdjęcia żydowskiego obozu pracy w Ostrowcu
Zdjęcia znajdujące się w zbiorach Miejskiego Centrum Kultury przedstawiają ostrowiecki obóz pracy przymusowej. To jak dotąd jedyne znane zdjęcia tego obozu. Rubin Katz, który przeszedł przez ostrowiecki lagier, potwierdza: “Rzeczywiście, te zdjęcia przestawiają Ostrowitz Konzentrazionslager.”
Rubin Katz: „Niemcy mówili na niego w skrócie KZ. Baraki na zdjęciu to tylko fragment obozu. Lagier rozciągał się na prawie całe łąki częstocickie.
Słoma, którą widać na pierwszym planie, była używana do sienników dla więźniów. Sienniki wykonano z szorstkiego materiału, tego samego, z którego robiono worki na cukier.
Sądzę, że to zdjęcie musiało być zrobione dość wcześnie. Może obóz jest właśnie przygotowywany do przyjęcia mieszkańców getta. Nie ma bowiem jeszcze wież strażniczych w czterech rogach obozu. Wieże były później uzbrojone w gotowe do strzału karabiny maszynowe.
Kiedy przyjechałem do Ostrowca w 1991 roku, teren obozu zajmowały działki. Nie dało się ustalić, którędy przebiegały kiedyś jego granice.”
Rubin Katz: „Na tym drugim zdjęciu widać grupę strażników. Wysoki oficer, drugi z lewej, to komendant obozu, Reimund Anton Zwierzyna, Austriak. Po wojnie Niemcy dokonały jego ekstradycji do Polski, gdzie – w Warszawie – osądzono go. Następnie zaś powieszono go w Ostrowcu, w miejscu, gdzie znajdował się obóz.
Wydaje mi się, że nie wszyscy strażnicy są na tym zdjęciu. Było ich więcej, a tutaj naliczyłem tylko czterdziestu. Niemcy byli oficerami, zaś szeregowymi strażnikami byli Ukraińcy.”
Dla każdego jeden koc
Rubin Katz w momencie wybuchu wojny miał 8 lat. Przeżył, ukrywając na częstocickich bagnach, w ostrowieckim obozie, a później w Aninie i Włochach.
W obozie spędził kilka miesięcy. Na przełomie jesieni i zimy 1943 roku ukrywała go tam rodzina. Kryjówka Rubina znajdowała się pod jedną z prycz, w wykopie. Przypominała płytki grób.
Swoje przeżycia opisał w książce „Gone to Pitchipoi”, wydanej w 2013 r. w Stanach Zjednoczonych. Oto wybrane fragmenty o ostrowieckim lagrze.
„Obóz znajdował się w pobliżu cukrowni w Częstocicach i zarazem huty. Składał się z długich drewnianych baraków bez okien – były tu tylko świetliki, wysoko umieszczone, ciągnące się wzdłuż dachu. Baraki stały w rzędach, ustawione w kierunku Appellplatz (placu apelowego). Obóz był zbudowany na planie kwadratu z czterema wieżami strażniczymi, po jednym w każdym rogu. Ogradzały go trzy rzędy drutu kolczastego pod napięciem. Ukraińscy wartownicy obsadzali wieże w dzień i w nocy. Żeby łatwiej śledzić więźniów, mieli karabiny maszynowe – naładowane, wymierzone w ogrodzenie i baraki – i ruchome reflektory, które oświetlały płot, gdy zapadał zmrok. (…) W każdym baraku znajdowały się trzykondygnacyjne drewniane łóżka (prycze), które biegły przez całą jego długość jak półki. Przejście było pośrodku. Jako materace służyły wąskie prostokątne worki o szerokości prycz, zrobione z szorstkiego worka i wypełnione słomą. Słoma przebijała przez rzadko tkany materiał i wywoływała swędzenie. Nie było ubrań na zmianę; nosiło się to samo w dzień i w nocy. Więźniom nie wydano bielizny. Miałeś te ubrania, w których przyszedłeś do obozu, i które od czasu do czasu były dezynfekowane. Na środku każdego baraku stał mały, opalany drewnem żeliwny piecyk. Rura za spalinami szła w górę i przechodziła przez dach. Każdemu więźniowi wydano jeden koc. To było za mało, żeby nie marznąć, więc w zimne noce nasza rodzina przytulała się do siebie, żeby utrzymać ciepło.”
Nie ma menażki – nie ma zupy
„Apel był o piątej trzydzieści, pobudka o piątej. O szóstej rano dwie osobne kolumny pracowników wyruszały z obozu w przeciwnych kierunkach, do swoich miejsc pracy. Dzień pracy kończył się tuż przed zmierzchem, pracowało się siedem dni w tygodniu, choć od czasu do czasu więźniowie dostawali wolną niedzielę. Dzienna porcja żywności składała się z 180 gramów czarnego chleba o posmaku trocin i z dwóch chochli wodnistej zupy z rzepy albo kapusty; pływał w niej czasem samotny kawałek ziemniaka. Tak jak w innych obozach, ulubionym tematem do rozmów była gęsta zupa, w której można by łyżkę postawić. Rano więźniowie dostawali chochlę namiastki czarnej kawy, chyba zrobionej z buraków cukrowych, z pajdą lepkiego, a nieraz i spleśniałego chleba. (…) Każdy więzień powinien mieć przy sobie swoją menażkę i – o ile ją miał – także łyżkę. Jeśli nie miał łyżki, musiał chłeptać prosto z menażki. Menażka była najcenniejszym przedmiotem. Niektórzy mieli tylko puszkę z przytwierdzonym drutem, służącym jako rączka. Jeśli się zgubiło menażkę, to trudno było zdobyć nową. ‘Nie ma menażki – nie ma zupy’ było obozową zasadą.”
Egzekucje
Appelplatz był też miejscem egzekucji. Tu zginęli np. bracia Zachcińscy, u których faszyści znaleźli pieniądze, czy bracia Sztajnowie – żydowscy partyzanci. Z książki Katza wynika, że w tym samym miejscu po wojnie odbyła się egzekucja faszystowskiego komendanta Zwierzyny.
Żydowski obóz pracy w Ostrowcu istniał od 1942 do 1944 roku. Według różnych danych przewinęło się przez niego kilka tysięcy Żydów z różnych miast – mówi się o 3 tysiącach. Więźniowie pracowali w hucie, w cegielni Jaegera i cementowni.
Na przełomie lipca i sierpnia 1944 Niemcy zlikwidowali obóz. Zabili część osób, a resztę więźniów deportowali do Auschwitz. Dziś w miejscu obozu – według przewodnika „Ostrowiec Świętokrzyski i okolice” Waldemara Broćka – znajduje się parking przy Zespole Opieki Zdrowotnej w Częstocicach.
Historię zdjęć odkryto dzięki współpracy Rubina Katza, Moniki Pastuszko, Wojtka Mazana. Fotografie pochodzą ze zbiorów Miejskiego Centrum Kultury w Ostrowcu Świętokrzyskim. Autor zdjęć jest nieznany.