Papierowe żonkile
Mam mieszane uczucia co do akcji przypinania dzisiaj papierowych żonkili: fajnie, że przypomina o powstaniu wszystkim Polakom (albo w ogóle ich o nim informuje), ale też w łatwy sposób pozwala poprzez przypięcie żółtego symbolu zwolnić się z myślenia i z poczucia dziejowej odpowiedzialności. Przypinamy żonkila, jest gites, bo inkorporujemy żydowskich powstańców do naszej polskiej powstańczej tradycji. To tacy fajni Żydzi walczyli, tacy jak nasi “chłopcy i dziewczęta” z Powstania Warszawskiego, tacy laiccy, mówiący po polsku i nie żydłaczący – żadne tam kresowe “aj, waj”! Wobec nich łatwo jest nie być antysemickim. Ale proporcje są takie, że to większość tych “aj, waj” zginęła w Zagładzie, tych religijnych Żydów. Ich już ciężej wpisać w “naszą historię” Polski. Powstanie w Getcie już nie miało nikogo wyzwalać. Żeby nie poddawać się tak łatwo gloryfikacji i martyrologii powstaniowej – jakże typowej dla polskiej mentalności – polecam poczytać sobie dzisiaj “Zdążyć przed Panem Bogiem” Hanny Krall i w ten sposób prywatnie uczcić rocznicę wybuchu powstania.
Poniżej dający do myślenia fragment:
“My wiedzieliśmy, że trzeba umierać publicznie, na oczach świata.
Różne mieliśmy pomysły. Dawid mówił, żeby się rzucić na mury – wszyscy, ilu nas zostało w getcie, przedrzeć się na stronę aryjską, usiąść na wałach Cytadeli, rzędami, jeden na drugim, i czekać, aż gestapowcy obstawią nas karabinami maszynowymi i rozstrzelają po kolei, rząd za rzędem.
Estera chciała podpalić getto, żebyśmy wszyscy spłonęli razem z nim. “Niech wiatr rozniesie nasze popioły” – mówiła, ale wtedy to nie brzmiało patetycznie, tylko rzeczowo.
Większość była za powstaniem. Przecież ludzkość umówiła się, że umieranie z bronią w ręku jest piękniejsze niż bez broni. Więc podporządkowaliśmy się tej umowie. Było nas wtedy w ŻOB-ie tylko dwustu dwudziestu. Czy to w ogóle można nazwać powstaniem? Chodziło przecież o to, żeby nie dać się zarżnąć, kiedy po nas przyszli.
Chodziło tylko o wybór sposobu umierania. (…)”
“(…) Mówię mu [Markowi Edelmanowi – przyp. mój] (…), że to był naprawdę dobry pomysł z tym strzelaniem. Dobrze, że wybuchy zasłoniły ludzi – a on wtedy zaczyna krzyczeć. Krzyczy, że ja [Hanna Krall – przyp. mój] pewnie uważam biegnących do wagonu za gorszych od tych, którzy strzelają. Jasne, na pewno uważam, przecież tak uważają wszyscy, nawet ten profesor amerykański, który go niedawno odwiedził, mówił mu; “Szliście jak barany na śmierć”. Amerykański profesor wylądował kiedyś na francuskiej plaży, biegł czterysta czy pięćset metrów pod morderczym ogniem, nie schylając się i nie padając, i był ranny, a teraz uważa, że jak ktoś przebiegnie taką plażę, to może później mówić – “człowiek powinien biec” albo “człowiek powinien strzelać” albo “szliście na śmierć jak barany”. Żona profesora dodała, że strzały potrzebne są przyszłym pokoleniom. Śmierć ludzi ginących w milczeniu jest niczym, bo nic nie pozostawiają po sobie, a ci, co strzelają, pozostawiają legendę (…).
Doskonale rozumiał, że profesor, który ma blizny po ranach, ordery i katedrę, pragnie mieć jeszcze i te strzały w swojej historii, próbował jednak wytłumaczyć mu (…), że śmierć w komorze gazowej nie jest gorsza od śmierci w walce.
(…) Ci ludzie szli spokojnie i godnie. To jest straszna rzecz, kiedy się idzie tak spokojnie na śmierć. To jest znacznie trudniejsze od strzelania. Przecież o wiele łatwiej się umiera strzelając – o wiele łatwiej było umierać nam niż człowiekowi, który idzie do wagonu, a potem jedzie wagonem, a potem kopie sobie dół, a potem rozbiera się do naga…
(…) – Tak – Bo przecież o wiele łatwiej nam patrzeć na ich śmierć kiedy strzelają, niż na człowieka który kopie sobie dół. (…)”
Anna-Maria Żukowska